Wkurwienia ciąg dalszy

 Godzina 5.15 pobudka. Nie, bym tak rekreacyjnie wstawała - jest to czas na szybki ogar siebie i zwierząt,  zanim wyjadę do biura. Darcia mordy w nocy ciąg dalszy, więc z wyspaniem średnio. Zamknięty w sypialni kot zlał się, więc zaczęłam dzień od babrania się w moczu. Mmm, urynoterapia...

 Spakowanie, ubieranie, karmienie - w końcu pora wyjścia. Przy w miarę dobrym humorze utrzymuje mnie spotkanie z kuzynka, którą odbieram popołudniu z dworca. W końcu jakiś sprzymierzeniec na tej socjalno-imprezowej wojnie. Tak więc wrzucam rzeczy do samochodu i... Już chcę jechać gdy w ciemności dostrzegam, że samochód zajebany rzeczami od "gości". Miejsce na kuzynkę by było,  ale na jej bagaże? Zapomnij. 

 Wkurwiona, spóźniona wyładowuję cały szpej. 

Wyladowałam. 

Wyjeżdżam. 

Ciężarówki i dostawczaki wszędzie o tej godzinie. 

Jadę. Przede mną ofiara, która zwolniła wlokąc się ustawowe 40 km na godzinę. Mój dezmobil nie wyprzedzi bez długiego odcinku rozpędzienia, tak więc jedziemy w dwójkę z czego ja już zagryzam zęby na kierownicy. I tu, uwaga, chwalić, że moja maszyna jest flegmatykiem - jeszcze bez znaku, ale postawili żółtą, przerażającą skrzynkę. Czasem zastanawiam się, czy w tym kraju jest więcej kapliczek czy fotoradarów?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dzień urodzin

Sam w domu